główna strona
wróć
O terroryzmie i religii - słów kilka
Ostatnia zmiana: 15.02.2011, Autor artykułu: Joanna Łabuzek
artykul-0075.jpg

Po lekturze wielce pouczających tekstów J.Hołówki1 i A.Szahaja2, nasunęło mi parę refleksji, które chciałabym w możliwie jasny sposób przedstawić. Poruszane tam kwestie są bardzo aktualne, i co ciekawe – tekst o poprawności politycznej jakoś łączy dwa pozostałe.

A więc po pierwsze terroryzm.

Jak pisze Jacek Hołówka, zamachowcy to ludzie zdesperowani, rozproszeni i niezorganizowani w jakąś formę polityczną. Nie do końca wydaje mi się to trafne. Nie mam co prawda, dogłębnej wiedzy na ten temat, ale dość głośno mówi się przecież, że obozy szkoleniowe są organizowane i finansowane przez skrajne ugrupowania islamskie. Mają też swoich przywódców, którzy w jakiś im wiadomy sposób pozyskują na to niemałe wszak fundusze. Owszem kraje arabskie oficjalnie mają „czyste ręce” - nie firmują tych działań, ale czy nie jest tak, że po cichu je wspierają? Doprawdy trudno rozeznać się w obecnej w tamtym rejonie geopolityce – trzeba by być specjalistą w tej dziedzinie, aby móc zanalizować „problem islamski”. Wydaje się jednak, że w sferze wielkiej polityki panuje swoista hipokryzja – starania o poprawność stosunków Zachodu z Bliskim Wschodem z jednej strony – wydają się słuszne ideologicznie – przecież nikt nie chce na siłę wprowadzać tam demokracji (czy na pewno?), z drugiej zaś zależność paliwowa Zachodu jest ekonomicznym czynnikiem „nie-drażnienia lwa”. Uległość wobec „wojującego islamu” jak się to czasem określa – przybiera często karykaturalne postaci, i ma związek właśnie z wyżej wspomnianą poprawnością polityczną.

Tego między innymi dotyczy arcyciekawa wymiana poglądów Grzegorczyk – Hołówka, gdzie, jak mi się wydaje, nastąpiło jakieś nieporozumienie. Wynika ono chyba z odmiennego rozumienia przez obydwu autorów - „nomen omen” terroryzmu właśnie. Analiza zjawiska podana przez Hołówkę – dotyczy jedynie jego empirycznej warstwy – to kim są terroryści, jakimi racjami się mogą ewentualnie kierować, i czy mają jakieś uzasadnienie moralne dla swych poczynań. Następnie jest to zgrabnie połączone z religią – gdzie autor dokonuje pewnej refleksji nad przyczynami terroryzmu – i dochodzi do całkiem słusznych wniosków, że stan umysłowy bojowników o wolność nie ma nic wspólnego z religijnością (tą prawdziwą, autentyczną) – która w istocie jest pewnego rodzaju subtelnością i wrażliwością. Całkiem uzasadnione, również moim zdaniem, jest szukanie przyczyn ekonomicznych i społecznych takiego stanu rzeczy. Wszystko to prawda, jeśli rozpatrywać terroryzm jako fakt, jako zjawisko społeczne – ma ono z pewnością również podłoże ekonomiczne – ale korzenie już jak najbardziej polityczne i religijne. I tu, wbrew sobie i sympatii do poglądów Jacka Hołówki – muszę trochę racji przyznać prof. Grzegorczykowi. Być może, że nie jest tak, iż cały problem leży w biedzie i wyzysku, a psychologizowanie na temat stanu duchowego tych nieszczęśników niewiele nam powie o źródle. Owszem, ludność krajów muzułmańskich jest wyzyskiwana i trzymana z premedytacją z dala od edukacji oraz nowoczesnych technologii, bo przywódcy nie mają zamiaru się dzielić wspólnym przecież bogactwem narodu. Mało tego, ci sami przywódcy, z powodu czy to chciwości, czy krótkowzroczności, czy pewnego rodzaju zadufania i braku solidarności z własnymi rodakami – chcą utrzymać status quo, finansując i wspierając kampanię nienawiści przeciw rzekomo wrogiemu i zepsutemu Zachodowi, aby tym samym sprawować kontrolę nad zacofanym ludem.

Zatem co jest przyczyną narastającej (wydaje się) wrogości kultury islamskiej wobec cywilizacji europocentrycznej, i czy można to już nazwać wojną? Może zbyt obcesowo prof. Grzegorczyk potraktował swojego interlokutora, ale pytanie można postawić takie: czy jedynie rozpaczliwa sytuacja materialna, niesprawiedliwa dystrybucja bogactwa oraz bezkrytyczne poddanie się indoktrynacji religijnej jest przyczyną tego zła? Tu widać odmienne podejście do problemu – nie zawsze przyczyny widoczne są jedynymi – zdaje się mówić prof. Grzegorczyk. Trzeba poszukać głębiej – co dzieje się w warstwie idei tej kultury, i co to dla nas oznacza.

A więc po drugie – religia.

Zarzucenie Hołówce politycznej poprawności – to znaczy nie powiedzenie przez niego nic na temat islamu, a raczej brak jego oceny – jest dość niesprawiedliwe. Hołówka jest indywidualistą – nie poszukuje ideologicznym przyczyn tego stanu rzeczy, odwołuje się do jednostkowej wrażliwości i rozumności, nie zakładając jednocześnie, że być może jądro myśli islamskiej zawiera już w swej istocie jakiś błąd poznawczy. Cóż, być może – to tylko moja interpretacja – jest na swój jakiś specyficzny sposób - postmodernistą. Jego pogodny „relatywizm” (to znów tylko interpretacja) mówi nam: wierzcie sobie, swojemu sumieniu, bądźcie ostrożni, bez względu na to co mówią ustanowione autorytety. Przede wszystkim liczy się człowiek, jego subiektywne odczucie transcendencji i wyczucie moralne. Nie bez przyczyny powołuje się na Kierkegaarda i Wittgensteina – i ich subtelne rozważania. Nie twierdzi, że islam to nieprawdziwa religia, ani że jakaś etyka jest dobra, a inna nie. Nie jest dogmatykiem i ….ja też nie jestem, dlatego całkowicie się z nim zgadzam. W kwestii religii, oczywiście. Inną kwestią jest to, jak rozwiązać problem terroryzmu i czy w ogóle można go „rozwiązać”.

Prof. Grzegorczyk wychodzi chyba z założenia, że istnieje prawda obiektywna, i co ważniejsze człowiek może do niej dotrzeć. Jeśli więc jakaś religia przyjmuje błędne aksjomaty – to zasadniczo jest fałszywa. Bynajmniej jednak, aksjomaty nie są dowodliwe – a mogą okazać się fałszywe tylko w zestawieniu z innymi. Zatem prof. Grzegorczyk być może chciałby analizy porównawczej islamu i np. chrześcijaństwa, aby móc wyciągnąć z niej to, czego wszyscy „porządni Europejczycy” by oczekiwali – fałszywości założeń religii islamskiej. Gwoli sprawiedliwości – trzeba przyznać, że teologia chrześcijańska zaprawiona przez tyle wieków w bojach z racjonalizmem – prawdopodobnie rozgromiłaby islam na polu krytycznych i logiczno-naukowych badań. Cóż by to jednak dało w rezultacie? Przecież nie masową ewangelizację muzułmanów, co najwyżej jeszcze większą zapiekłość i prawdziwą wojnę religijną. Ale przekonanie, że to ja mam słuszność, wiara w prawdę absolutną, której nosicielem jest moja religia, daje siłę wielu tym, którzy już prawdę zadekretowali. Dlatego moim zdaniem każda religia jest wojującą ideologią. To nie znaczy wcale, że uważam islam z jego wszystkimi niesprawiedliwościami za coś, co należy chronić w ramach relatywizmu kulturowego. Jest to problem tolerancji – o którym pisał Szahaj – nie można tolerować czegoś, co z istoty swej jest nietolerancyjne – nawet wobec własnych wyznawców. Ale problem jest innego rodzaju - jak im to powiedzieć? A więc:

Po trzecie - poprawność polityczna.

Prawdą jest, że przyjęło się szanować pretensje islamu do ochrony ich uczuć religijnych. Prawdą jest też to, że nie prowadzi się krytycznych badań doktrynalnych nad islamem, z punktu widzenia rygorów naukowości zachodnioeuropejskiej. Dlaczego? To zaskakujące, ale przyczyną wydaje się być pewien konformizm, a nawet, by użyć dziś popularnego słowa - serwilizm.

Autor artykułu pt.”Dogmatyczna islamofilia zachodnich islamologów” - Ibn Warraq podaje kilka przyczyn :

- poprawność polityczna prowadząca do poprawności islamskiej;
- obawa, że zostanie to wykorzystane przez rasistów i reakcjonistów na szkodę muzułmańskiej mniejszości na Zachodzie;
- względy handlowe lub ekonomiczne;
- uczucie post-kolonialnej winy (zgodnie z którą problem całej planety są przypisane niecnym metodom i intencjom Zachodu);
- zwykły, fizyczny strach;
- terroryzm intelektualny autorów takich jak Edward Said.

Nie ma tu miejsca na omówienie tego bardzo ciekawego artykułu, ale wystarczy powiedzieć, że pod wątkiem „względów handlowych lub ekonomicznych” kryje się fakt, iż szejkowie z Arabii Saudyjskiej finansują po prostu katedry islamistyki na uniwersytetach zachodnich. Drugą sprawą jest to, że szefowie i pracownicy tych katedr są zazwyczaj prawowiernymi muzułmanami, i ze świecą w ręku można szukać tam orientalisty innego wyznania, lub „co gorsza” - bezwyznaniowca.

Takie są fakty. Wynika z nich, moim zdaniem, że poprawność polityczna jest bronią obosieczną. Tak jak wykazał to Szahaj, nie możemy hurtem wprowadzać poprawności, Zwłaszcza tam, gdzie racjonalność czy też zwykła ludzka przyzwoitość nakazuje dłużej już nie milczeć. Jest w moim odczuciu czymś niewiarygodnym, aby utrzymywać, że islam jest po prostu jedną z wielu religii, której należy się szacunek i jednocześnie w imię tak pojętego relatywizmu – zamykać oczy na fakt kamienowania i ciemiężenia kobiet, odmawiania ludziom ich podstawowego prawa do wolności wyboru i wielu innych niesłychanych rzeczy, które dzieją się za kurtyną islamu. Zupełnie nie mam pojęcia jednak, co należy zrobić. To, że w kulturze islamskiej nie istnieje pojęcie świeckości, jest symptomatyczne. Cała rzeczywistość tych ludzi jest zanurzona w dogmatyce religijnej – i choćby to, że nawet banki islamskie dokonują niesłychanych wolt proceduralnych, aby tylko ich działalność nie podpadała pod lichwę, która jest zabroniona – jest czymś, co pokazuje skalę tego problemu. Ich przywódcy religijni chlubią się tym, że w islamie nie ma jako takiej instytucjonalizacji, władzy zwierzchniej, jednego ośrodka interpretacyjnego, który miałby monopol na „jedynie słuszną prawdę”. Niektórzy apologeci twierdzą nawet, że jest to ich szczególnego rodzaju demokracja – islamska demokracja, która idzie swoją drogą, pielęgnując wartości swoiste dla muzułmanów. Doprawdy, można szukać różnych uzasadnień dla różnych idei, ale nie mogę otrząsnąć się ze zdumienia, jak można „naciągać” pewne pojęcia do granic ich wytrzymałości.

Być może ma rację prof. Grzegorczyk, że coś jest „na rzeczy” w „w niewypowiedzianej myśli islamu” - a przynajmniej w jej niektórych interpretacjach, mimo wszystko trudno mi sobie wyobrazić, że problem mógłby zostać złagodzony w trakcie teologicznego dyskursu.

Zresztą, jak miałby wyglądać taki dyskurs: z jednej strony teolodzy islamscy, a z drugiej....chrześcijańscy? Nic w tym złego, niech religie dyskutują ze sobą, zwłaszcza, że wywodzą się ze wspólnego judaistycznego korzenia, ale porozumienie między religiami co do wartości, będzie konsolidacją jednej strony, może zniknie teo-terroryzm, ale pojawią się nowe formy złości i niezgody – bo świat to pole walki.

Wojna kultur zawsze będzie trwała – bo jest to wojna starego z nowym, i trudno wyobrazić sobie nawet stan wiecznego pokoju na Ziemi. Niemniej jednak to my ludzie kształtujemy naszą rzeczywistość, i to my dokonujemy wyboru wartości. Nie wiadomo, jaką drogą pójdzie ludzkość, nawet dziś możemy obserwować, jak niejednoznaczny jest świat: oto jeszcze kilka dni temu rzezie chrześcijan na Wschodzie mogły nie dawać nadziei na zmianę, ale już raptem parę godzin temu Tunis zapłonął gniewem ludu wobec swojego dyktatora – i jak tu wydawać jakieś sądy?

Przypisy:

1. Jacek Hołówka, "Dialog z terrorystami? Po co? Etyka 2002 nr 35
2. Andrzej Szahaj, "E pluribus unum? Dylematy wielokulturowości i politycznej poprawności"

Autorka tekstu: Joanna Łabuzek
 

Komentarze(0)

Podpis:
W celu potwierdzenia, zaznacz pole pod znakiem: E
Capcha
(c)2007-2016 Waldemar Miotk - ostatnia aktualizacja silnika 06.02.2016 - Twój IP: 3.147.47.167. Ta strona, aby lepiej działać, używa plików cookie przechowywanych na komputerach użytkowników. Wszystkie prawa do tekstów zamieszczonych na stronie są zastrzeżone, chyba że przy konkretnym tekście znajduje się inna informacja.
go up